70,5 - dziękuję za uwagę.
Nadal nie mogę się zmobilizować do ruszenia dupy na siłkę, niezborność dramatyczna. Takoż nie mogę wleźć na rower stacjonarny, a z łóżka mam do niego półtora metra, rozpacz i tragedia grecka. Bijanie po głowie chyba potrzebuję.
Śniadanie po 11: razowiec (3 kromki) z chudą padliną i pomidorami malinowymi w ilości hurtowej. Masła ani innego poślizgu nie używam.
W tak zwanym międzyczasie chleję maślankę. I wodę na hektolitry.
Obiad przed 16: Alma była łaskawa mi sprzedać pieczoną kiełbaskę i wiaderko surówki. Podlałam to jednodniową marchewką w płynie. Na kolację mam twarożek wsiowy i drugie wiaderko surówki.
Biję się w piersi obfite: grzeszę niegotowaniem i łapaniem sobie żarcia na szybko, co daje w efekcie upiornie monotonny jadłospis. Muszę pogłówkować...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz