W miniony weekend PMS kazał mi zjeść całe jedzenie świata. No to zjadłam. Ja posłuszna jestem, przeważnie. Miałam od 1 września wdrażać program 4x4 TOTAL MAKEOVER (pomysł programu 15 na 5 od 1 sierpnia upadł na twarz, kiedy 1 sierpnia zajrzałam do lodówki). Zasadniczo chodziło o to, żeby zrzucić z zadu 16 kilo do końca roku, po 4 kiloski miesięcznie. Z poślizgiem, bo z poślizgiem (patrz PMS), ale zaczęłam. Dziś. Od porannego ważenia i oględzin.
Waga młodego słonia - 72 kg. Kiedy...? Jak...? Przecież niedawno było 62 kilo (well, relatywnie niedawno, dwa lata temu). Przecież Michel Montignac zdjął ze mnie 18 kilo i waga trzymała się pięknie długi czas. Tak, owszem, zapasłam się onegdaj do ośmiu dych. I że niby tłustość ukradkiem wraca?? No tak, całe jedzenie świata i tym podobne grzechy. Recydywa, cholera.
Oględziny na golasa wykazały niezłe cycki, fajne nogi plus okolice utopione w nadmiarze tkanki tłuszczowej. Korpusik problematyczny, figura pieczarki na chudych nóżkach. Boję się nawet spojrzeć na dżinsy. Ponadto wiek daje o sobie znać (jestem wszak starą kobietą po trzydziestce), moja skóra nie produkuje już kolagenu i innych dobrodziejstw. Dietą raczej nie powalczę z "cześć Helenka" - uporczywą galaretką zamiast bicepsów. Trzeba będzie wyturlać spod łóżka kilogramowe hantelki. Oraz niech no mi postpeemesowa niemoc przejdzie, to się rzucę na siłownię, baseny itepe. A blogasek jest po to, żebym dobrych chęci nie rozmieniła na drobne.
Śniadanie: smętna resztka winogron po weekendowym obżarstwie. Pół godziny później razowiec z chudą kurą i pomidorkiem. Kawy usiłowałam się wyrzec, ale Michel, Ty nie bądź świnia, Ty mi zostaw chociaż kawę... Z półprocentową podróbą mleka. To mi akurat nie robi, czy 0,5 czy 3,2%. Na szczęście. Z innych produktów zrezygnować trudniej, aczkolwiek sposób żywienia MM to rozumie i grzeszyć czas od czasu pozwala. Błądzić jest rzeczą ludzką i takie tam.
Obiad: niekoszerny. Ból istnienia kazał mi zeżreć tabliczkę gorzkiej czekolady, więc w ślad za nią posłałam kubek jogurtu naturalnego dla uspokojenia sumienia. Na kolację mam pewną ilość żółtego sera i gigantyczną czerwoną paprykę. Że niby warzywo, a warzywa są dobre. Wiem, że nie dostarczam sobie dziś odpowiedniej ilości białka, ale niestetość, w mięsnym przypomniałam sobie, że posiadam tylko 20 groszy w gotówce, więc nawiałam chyłkiem między tujami. Jutro się poprawię. Kury są dobre.
Anyway: blog jest do rozliczania samej siebie z postępów i grzechów, albowiem mam zamiar zrealizować swój plan minimum, czyli do końca roku dumnie obnaszać 56 zamiast 72 kilo. Kit, że ostatnio taką wagę miałam dwudziestoletnim dziewczęciem będąc. Co, ja nie zrobię? :)
No pe ze zrobisz. Ja od jutra zaczynam akcje dzinsy, bo nie kupie nowych na nowy grubszy tylek, tylko dopasuje tylek do starych :>
OdpowiedzUsuńpokibicuję oraz #mamto, tyle, że do zrzucenia więcej :(
OdpowiedzUsuńTe łaska. Ja jestem jakby co :)
OdpowiedzUsuńTe łaska. Ja jestem jakby co :)
OdpowiedzUsuńTe łaska. Ja jestem jakby co :)
OdpowiedzUsuńKibicuję!:)
OdpowiedzUsuń